[Verse 1]
Potrzebowałem dużo czasu i potknięć by dojść tu
Paczek zapałek, spalonych szlugów i mostów
Głupich wniosków, zbyt silnych bodźców
Igieł i wosku; wypijmy za błędy ojców!
Nie da się zacząć żyć od początku, i całe szczęście
Jestem tu w końcu, wszystko w porządku, wreszcie
Patrzę z uśmiechem na przyszłość, na przeszłość też
Common miał rację, kiedyś to wszystko złapie sens
To całe gówno przez które musiałem przejść, by
Poznać gorąc emocji i chłód obcych mi miejsc, dziś
Wiem już – warto było spalać się – jak ja
To definiuje mnie jako człowieka, nieprawdaż?
Te wszystkie gorzkie porażki: duże i małe
Po których jednak jakimś cudem wstawałem
(Z trudem), na pamięć znam hymn przegranych
Ale mówię Ci, nigdy go nie odśpiewamy!
[Chorus]
Bo w końcu wreszcie, coś widzę na horyzoncie
Choć odkąd tu jestem, to zazwyczaj błądzę
Idę przed siebie, za plecami mam słońce
Zostawiam Ciebie, i moje fantasmagorie.
I nie jest łatwo, nigdy nie było i nie będzie
Nie zawsze się upada na wyciągnięte ręcę
Mimo wszystko chcę więcej, może to jest przekleństwem
I gorzej tylko będzie ciągle tu trwać w szaleństwie
Lecz to nie ja! to ten świat – zwariował!
To kiepski żart, nie wiem jak się mam zachować
Gdy wszystko wokół jest tak popierdolone
Nie zwolnię kroku, idę dalej, znam swoją drogę
Mam w co wierzyć, mam co i kogo kochać
Znowu chcę żyć, i to nie po psychotropach!
Dawne przyjaźnie? Tak, jest mi żal trochę
Ale to nieodwracalne i chyba nieprzypadkowe
że los nas zagnał w zupełnie inne miejsca
Mimo, że chcemy zaznać tego samego szczęścia
I uwierz mi…
Zyczę Ci tego, z głębi mojego serca.
[Chorus]
Byś w końcu wreszcie, coś widział na horyzoncie
Ja? Odkąd tu jestem to zazwyczaj błądzę
Idę przed siebie, za plecami mam słońce
Zostawiam Ciebie i moje fantasmagorie.